Tak, maluję się codziennie z tym, że staram się, aby był to makijaż delikatny, naturalny i niewidoczny, w skrócie: makeup no makeup. Rzadko używam podkładu, czasem kremu bb, bo moja cera jest w bardzo dobrej kondycji (zapewne zawdzięczam to dość złożonej procedurze codziennej pielęgnacji). Mój makijaż na co dzień to tylko tusz do rzęs, delikatny beżowy cień, pomadka i czasem jakiś kolorowy akcent. Za to w makijażu wieczorowym to prawdziwe szaleństwo. Najczęściej robię takie coś jak tutaj
https://boskamatka.pl/makijaz-wieczorow ... cal/b_oiaq. W makijażu na jakieś fajne okazje chętniej sięgam po żywsze kolory. Moje ulubione pigmenty i cienie brokatowe mają odcienie różu, wiśniowej czerwieni i złota. Mega się prezentują nawet w sztucznym świetle. Czasem kusi mnie, żeby w makijażu dziennym również nieco zaszaleć, ale potem zaczynam obliczać, ile czasu to wszystko zajmuje. To jest właśnie etap, w którym mi się odechciewa.
Może i na co dzień malowałabym się bardziej, ale mam kilka myśli w głowie, które mnie zniechęcają. Przede wszystkim nie lubię uczucia ciężkości, a duża ilość kosmetyków na twarzy tworzy właśnie takie wrażenie. Po drugie szkoda mi czasu, wolę się wyspać, niż poświęcać godzinę na makijaż. Po trzecie, takie ciągłe "atakowanie" skóry to chyba najlepszy pomysł na pogorszenie się jej kondycji (zwłaszcza w przypadku cery tłustej). Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw doszłam do wniosku, że nie warto. I trochę się dziwię, że ktokolwiek ma ochotę na tak wielkie poświęcenie, bo w sumie nie makijaż jest w życiu codziennym najważniejszy. No chyba, że komuś w tym bardzo wygodnie